system np. z Ewidencji Gruntów · Robert, były siatkarz, atakujący · grał Zulu Gulę · komputerowy czytnik optyczny · dzikie karpie · model Daewoo · przyszła na Matyska · duże miasto we Francji · księżniczka ze "Shreka" · opisywany w Księdze Rodzaju · znany środek chwastobójczy · usterka, awaria · syn dziedzica · w sieci · dąsy · niemiecki koncern chemiczny · wg
Kajetan Kuczyński w hitlerowskich obozach koncentracyjnych przeżył 5 lat i 15 dni. Czas w niewoli opisał w nigdzie dotąd niepublikowanym „Pamiętniku zbrodni hitlerowskich”. Mój tatuś, więziony w obozach w Austrii i Niemczech, budował autostrady, którymi po wojnie jeździłam na wycieczki – opowiada córka Kuczyńskiego, Ryta Mitros. – Kiedy zaglądam do jego dziennika, widzę, jakie potworne koszty pochłaniała ta budowa, i wtedy nie chce mi się w tamte strony jechać. W obozie Mauthausen-Gusen nad Dunajem, gdzie tatuś najdłużej się nacierpiał, najbardziej bestialskie były sposoby mordowania więźniów: palono ich żywcem, topiono w beczkach, wieszano za ręce na kilkanaście godzin, tak że często nie odzyskiwali w nich władzy. Esesmani kazali im wtedy nosić ciężary w specjalnie przymocowanych nosidłach. „W moim pamiętniku ze świadomością stwierdzam, że opisane przeze mnie morderstwa na więźniach to były normalne dni, tygodnie życia obozowego – pisze Kajetan Kuczyński. – Byłem poddany powolnemu mordowaniu”. 43 95 8 Zapisane odręcznie obozowe wspomnienia przechowuje córka. Kilkadziesiąt stron w szarych okładkach notatnika akademickiego z lat 70. minionego wieku. – Wcześniej w żadnej rozmowie ojciec nie nawiązywał do czasów, kiedy był więźniem numer „43 95 8” w obozie Mauthausen-Gusen. Coś się w nim przełamało po lekturze książki „Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka. Córka zaznacza, że w zapiskach można znaleźć trochę błędów ortograficznych, pewne rzeczy autor zapisywał fonetycznie, gwarowo. – W Samarze nad Wołgą, dokąd uciekł z rodzicami przed działaniami wojennymi podczas I wojny, skończył eksternistycznie jedynie dwie klasy gimnazjum – mówi. Urodził się w 1901 w osadzie Gielusznik, obecnie Przejma Wielka, w gminie Szypliszki w województwie suwalskim. Jego córka Ryta przyszła na świat w 1932 r. w tej samej osadzie. Dziś mieszka w Suwałkach. Po powrocie z Samary poszedł do wojska i wziął udział w wojnie 1920 r. Walczył w artylerii w stopniu kaprala. Potem z szabli przerzucił się na pług. W gminie Szypliszki był znany jako wyróżniający się rolnik, prowadzący wzorowe 20-hektarowe gospodarstwo rolne. Uprawiał wszystko – żyto, pszenicę, owies, warzywa. Inni rolnicy doceniali to, że potrafił zamieniać łąki w pola uprawne, że czytał czasopisma rolnicze, hodował rasowe bydło, świnie i owce. Działał w samorządzie powiatu suwalskiego. Był też członkiem Kasy Stefczyka i założycielem Spółdzielni Mleczarskiej w Szypliszkach. Od zboża Ryta Mitros: – Kiedy do Suwałk przyszli Niemcy, ojciec od razu znalazł się na celowniku. W naszej wsi mieszkało ośmiu ewangelików, którzy od razu podpisali volkslistę i stali się Niemcami. To oni podali okupantom kilkadziesiąt nazwisk osób, według nich niebezpiecznych, znanych z tego, że nie siedzą cicho. Wśród nich znalazł się Kuczyński. „O aresztowaniu dowiedzieliśmy się 2 kwietnia 1940” – czytam w pamiętniku. „Ogólnie z gminy zamknięto 40, a z powiatu Suwałki i Sejny – 800 Polaków”. – Miałam wtedy 7, a tatuś 38 lat – opowiada Ryta Mitros. – Tego dnia siał zboże nad jeziorem. Do mnie albo do starszego o pięć lat brata Romka mama Helena powiedziała: „Idź po tatusia”. Kiedy go przyprowadziliśmy, Niemcy kazali mu się zbierać. Pamiętam, jak się z nami żegnał, prosząc, żebyśmy się nie smucili. W domu został jeszcze nasz najmłodszy brat – czteromiesięczny Antoś. Kiedy mamusia jechała do gminy załatwiać sprawy, zawijała go w becik, potem w koc i kładła w tyle fury, bo sama powoziła końmi. Musiała go brać ze sobą, bo był karmiony piersią. Pod nieobecność tatusia sama zarządzała gospodarstwem. Na szczęście mieliśmy do pomocy chłopaka i dziewczynę, a i brat Romek nie próżnował. Mamusi rodzony brat Romuald Majewski, nauczyciel, też był aresztowany w tym samym co tatuś czasie, i też trafił do Maut- hausen-Gusen. Tata zobaczył go tam półżywego na stercie trupów i nawet zdążył się z nim pożegnać. Bicie na powitanie Po aresztowaniu Kuczyńskiego przewieziono do więzienia w Suwałkach. Po czterech dniach osadzonych przetransportowano do obozu przejściowego w Działdowie, gdzie przeszli chrzest obozowy. Zabrano im rzeczy osobiste – poupychane po kieszeniach scyzoryki, brzytwy, szelki, paski, pierścionki i żywność. Esesmani stający na warcie na powitanie bili ich pałami gdzie popadnie. Stamtąd został przetransportowany do obozu Sachsenhausen w Niemczech. „Zaprowadzono nas do łaźni, co było połączone z masowym biciem” – czytamy. „Zamiast ubrań dano pasiaki. Wtedy zaczęło się masowe powolne mordowanie. Bez przerwy kazano nam ćwiczyć żabki, przysiady, kulanie się. (…) Uczono nas śpiewania hitlerowskich piosenek o zwycięstwie nad Polską”. Ból był wtedy najczęściej doznawanym przez niego odczuciem. Opisuje, jak esesmani chodzili z pałkami i „lali więźniów gdzie popadło”. „Ja osobiście zostałem pobity przez gestapowca za to, że nie mogłem odczytać numeru innego więźnia”. Na początku czerwca ponad 1000 więźniów przewieziono stamtąd do pracy w kamieniołomach w austriackim obozie Mauthausen-Gusen. Przed drogą poinstruował ich Polak spod Poznania, z zawodu prawnik. Zwrócił uwagę, żeby się wspierali i pod żadnym pozorem nie skarżyli Niemcom, bo to obróci się na ich niekorzyść. „Pociągiem osobowym hitlerowcy wieźli nas do obozu na powolną śmierć” – zapisał Kuczyński. Ledwie położyli się po posiłku, a już nad ranem rozległ się obozowy dzwon i okrzyk: „Wstawać!”. Szybko zorientował się, że obóz jest w fazie powstawania. Zamiast klozetów zastali cuchnące wykopy z kładkami. W barakach nie było pieców, trzypiętrowe łóżka miały sienniki napchane trocinami tylko raz, na początku. Później spało się na deskach. Woda była racjonowana, za to godziny pracy nieograniczone – więźniowie pracowali co najmniej 10 godzin dziennie. Każdego ich kroku pilnował blokowy z bykowcem albo sztubowy z batem. Kamieniołomy Kiedy ucieszył się, że dostał w miarę spokojną pracę w kuchni przy obieraniu kartofli, następnego ranka otrzymał nauczkę. „Nadzorujący esesman przyniósł kij wierzbowy i pilnował, żeby głowy obierających były ustawione równo jak pod sznur. Jeśli tak nie było, to bił nas po głowach łysych jak kolano. Co tydzień byliśmy obowiązkowo goleni tępą brzytwą. (…) Wieczorem jego kij był zniszczony od bicia naszych tyłków i głów”. Z kuchni przeniesiono go do kamieniołomów, gdzie wycieńczającą pracę utrudniało posługiwanie się ciężkimi łopatami. Kiedyś udało mu się zdobyć lżejszą. Gdy usiłował ją ukryć na noc, zauważył to esesman i natychmiast wymierzył mu karę – uderzenie ciężką łopatą w lędźwie. Było tak mocne, że prawie złamało mu kręgosłup. Długie lata po wojnie czuł ten ból. „W październiku 40 r. zacząłem pracować przy transporcie desek do budowy baraków. (…) Kiedy jeden z więźniów uciekł, 6000 osadzonych musiało stanąć na placu apelowym i było mocno bitych. Aż do czasu znalezienia uciekiniera. (…) Przez 24 godziny nie mieliśmy nic w ustach. To był sądny dzień”. Podczas 5 lat z obozu udało się uciec jedynie dwóm więźniom. Prawdziwą lekcją życia była praca w kamieniołomach i przy zasypywaniu bagna. Czasem przez tydzień chodzili w mokrych ubraniach, bo łupali kamienie w śniegu i deszczu. W pewnym momencie władze obozu zorientowały się, że mają za dużo słabych więźniów, którzy zbyt wolno umierali. Komendant obozu, ukraiński Mazur Bogdan Chmielewski, postanowił zgładzić ich zbiorowo. „Zgromadził więźniów na placu apelowym i kazał każdemu biegać po 100 m. Najsłabsi zostali skierowani do komór gazowych.(…) Kiedy nie nadążano spalać ciał rozstrzelanych pod ścianą śmierci, wywożono je do dołów”. Powrót taty Ryta Mitros: – W pamiętniku tatuś pisze o wsparciu, którego udzielał mu współwięzień, piekarz Bronisław Chadkowski z Sejn, taki jego mentor. Pan Bóg się nim posłużył, żeby ojciec przetrwał w trudnych sytuacjach. 5 maja 1945 r. obóz został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Kuczyński opisuje, jak komendant US Army zapytał, dlaczego jedni więźniowie są chudzi jak kość, a drudzy tłuści. Kiedy się dowiedział, że ci grubi to obozowy nadzór, znienacka zaczął do nich strzelać. – Żołnierze rozbili wtedy magazyny kaszy i mąki, a więźniowie rzucili się na nie i jedli na surowo – mówi pani Ryta. – Kilkuset wygłodzonych zmarło z tego powodu. Tatuś był w lepszej sytuacji, bo jakiś czas pracował w kartoflarni. Wiadomo, że od surowych ziemniaków można się pochorować, ale on zaczął od jedzenia ćwiartki ziemniaka, i tak się przyzwyczaił, że zjadał ich kilkanaście dziennie. To go trzymało. Po wyzwoleniu z kilkoma kolegami przeszli przez Niemcy i tam się „objedli”, poprawili wagę na niemieckiej żywności. Jak dziś pamięta powrót taty. – Dzień wcześniej przyszedł do nas rolnik z sąsiedniej wsi, Wacław Misiukiewicz, pochwalił w drzwiach Pana Boga i powiedział, że ma dla nas dobrą nowinę. „Może tatuś wrócił?” – krzyknęłam. Okazało się, że to prawda. Zatrzymał się u siostry Zofii w Suwałkach i prosi, żeby mamusia po niego przyjechała. Następnego dnia grabiliśmy siano przy drodze do Suwałk, którędy tatuś miał jechać. No i nagle słyszymy żelazny wóz, więc biegniemy do niego – ja, Antoś i siostra mamusi z dziećmi. Był mocno zmieniony, połysiał, ale ubrany pięknie w gabardynową bluzę, miał wyprasowane spodnie i teczkę pełną eleganckich ubrań. I tak mieliśmy tatusia już teraz. Od razu wziął się za gospodarstwo, aż stanęło na nogi. Podjął działalność w spółdzielczości rolniczej i samorządowej. Wychował trójkę swoich dzieci i adoptował córkę. Zmarł w październiku 1979 roku. Pani Ryta pamiętnik ojca skserowała w kilkunastu egzemplarzach, żeby każdy w rodzinie poznał jego historię. – Dużo wnuków i prawnuków mojego tatusia nosiło go na lekcje do szkoły – wspomina. – Bo to żywe świadectwo kogoś najbliższego, kto 5 lat i 15 dni umykał przed śmiercią.• Źródło: Muzeum Historii Polski. „Trepem, którego matka w jajkach ze wsi przyniosła” – mówiono o takich jak on na Czerniakowie. Stanisław Grzesiuk, legenda, bard i piewca Warszawy, nie urodził się w stolicy, a w Małkowie. Gdyby nie gruźlica zapewne nie zostałby pisarzem. 21 stycznia mija 60 lat od śmierci barda Czerniakowa. Stanislaw_Grzesiuk_legitymacja_Zwiazku_Literatow_Polskich Boso, ale w … Boso ale w … Stanisław Grzesiuk obok Stefana Wiecheckiego (Wiecha) zaliczany jest do grona najbardziej zasłużonych twórców propagujących język i kulturę warszawskiej ulicy. Podstawą jego repertuaru stał się uliczny folklor stolicy, śpiewany z towarzyszeniem bandżoli i gitary. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Jego ojciec, Franciszek Grzesiuk, urodził się w Małkowie na Lubelszczyźnie, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Po śmierci swych rodziców, dziadków Stanisława, przeniósł się, zamieszkał i pracował w Warszawie. Tam też poznał swoją przyszłą żonę Annę. Stanisław Grzesiuk zawsze czuł się stuprocentowym warszawiakiem. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Ciekawostką jest to że zarówno jego starszy brat, jak i młodsza siostra urodzili się prawidłowo – w Warszawie. Franciszek i Anna Grzesiukowie, rodzice Stanisława, ze stolicy wyprowadzili się ledwie na cztery lata do położonego niedaleko Chełma Lubelskiego Małkowa. Właśnie tam Stanisław przyszedł na świat. Ojciec z zawodu był ślusarzem, pracował w fabryce parowozówna ulicy Kolejowej, był działaczem PPS . Matka Stanisława Grzesiuka pochodziła z Nowego Miasta k. Płońska i zajmowała się domem. Młode lata … kapować nie wolno Od roku 1920 do 1940 roku rodzina Grzesiuków mieszkała w najbardziej okazałej czteropiętrowej kamienicy przy ul. Tatrzańskiej, na warszawskich Sielcach, zajmowali jednak tylko jedną izbę, bez wygód. Sielce traciły już wtedy sławę groźnej dzielnicy Warszawy. Tatrzańska pozostała zaniedbaną uliczką, zamieszkałą przeważnie przez biedotę. Mieszkali tam przeważnie drobni urzędnicy i robotnicy, do których należał ojciec Grzesiuka, który pracował w fabryce parowozów na Kolejowej, był działaczem PPS. Dom Grzesiuków trudno uznać za zamożny, jednak rodzinie niczego nie brakowało – stać ich było na opłacenie szkoły dla synów i lekcje gry na mandolinie dla trójki dzieci. Dzieciństwo i młodość Stanisław Grzesiuk spędził na Czerniakowie, w dużej części zamieszkiwanym przez warszawską biedotę i margines społeczny. Grzesiuk wychowywał się w trudnych warunkach. Pracował w fabryce i jednocześnie uczył się wieczorowo, zdobywając zawód elektromechanika nie dało się jednak doprowadzić do ukończenia szkoły. Dzięki protekcji ojca znalazł zatrudnienie w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych przy ul. Grochowskiej’ ale bardziej niż praca interesowało go życie towarzyskie. W pierwszych dniach września 1939 roku, po apelu Romana Umiastowskiego, Grzesiuk wraz z grupą kolegów opuścił Warszawę, chcąc dołączyć do oddziałów Wojska Polskiego. Do domu powrócił po kapitulacji miasta. Zrezygnował z pracy w fabryce przejętej przez Niemców, żył z szabru i handlu łupami z włamań do zakładów zarządzanych przez okupanta. Boso, ale w … obozie Broń, za przechowywanie której był poszukiwany przez Gestapo – prawdopodobnie wskutek donosu, nie była własnością AK. Należała do kolegów z “ferajny”. Aresztowany podczas łapanki, trafił na roboty przymusowe do Niemiec w okolice Koblencji. Stamtąd, za pobicie niemieckiego bauera i ucieczkę z jego gospodarstwa, został zesłany do obozu koncentracyjnego w Dachau. Po kilkumiesięcznym pobycie w Dachau (4 kwietnia–16 sierpnia 1940) przeniesiono go najpierw do Mauthausen, a w 1941 roku osadzono w Gusen I. 5 maja 1945 doczekał w nim wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Śpiewał dla więźniów warszawskie piosenki. Za 400 sztuk papierosów (a każdy papieros miał wartość bochenka chleba!) kupił instrument – skrzyżowanie bandżo z mandoliną – bandżolę, wykonaną z denka od krzesła, gryfu od mandoliny i psiej skóry (wymienionej potem na świńską). Akompaniował sobie na niej, nazywając ją ‘drewnem’. Ten instrument szczęśliwie przetrwał wszelkie zawieruchy dziejowe, aż do dzisiejszych czasów. Na wierzchu wspomnianej bandżoli figuruje napis KL-Gusen 1940–1945. Uzupełnia go wizerunek grającej na takim samym instrumencie Myszki Miki. Boso, ale w … w domu Po odzyskaniu wolności 9 lipca 1945 wrócił do Warszawy. W 1946 roku ożenił się z Czesławą. Miał dwoje dzieci: córkę Ewę (1947–2003) i syna Marka (1950–2007). Niedługo po powrocie wstąpił do PPR. Jarema Stępowski uważał, że nie był koniunkturalistą ani komunistą: “Był socjalistą. Ruskich nienawidził tak samo jak Niemców”. Niedługo po powrocie do Warszawy wstąpił do PPR, po skończeniu partyjnych szkoleń był wicedyrektorem do spraw administracyjnych kolejno w kilku placówkach służby zdrowia – szpitale na Chocimskiej, Anielewicza i Wawelskiej. W pracy nie był gwiazdą – zdarzało mu się pić i wywoływać awantury. Szybko jednak okazało się, że z obozu Grzesiuk wyniósł zdiagnozowaną w 1947 roku gruźlicę płuc. Swoje zrobiła też choroba alkoholowa, o której zaskakujące szczerością świadectwo zawarł we wspomnieniach. Większą część czasu zaczął spędzać w sanatoriach. Od 1951 roku rodzina zamieszkała w domu przy ulicy Franciszkańskiej Stanisław Grzesiuk był sympatykiem powstałej po wojnie Polski Ludowej, widział w niej szansę zaradzenia obecnemu w dwudziestoleciu międzywojennym wyzyskowi, nędzy i chorobom. Udzielał się jako społecznik, został warszawskim radnym. Wiele razy podkreślał, że potworna bieda, w której dorastał, na zawsze odcisnęła piętno na jego poglądach i zniechęciła do systemu obowiązującego w przedwojennej Polsce. Krystyna Zaborska, zmarła w 2012 roku siostra autora, miała bratu za złe, że napisał książkę zohydzającą Polskę sanacyjną obawiając się, że innej by mu nie wydali. “Tłumaczył, że chce zabezpieczyć dzieci. »Żeby nie musiały przychodzić do was na zupkę« – tak mówił. Naprawdę bardzo je kochał. Mówił też, że już się ciężko w życiu napracował – w obozie”. Siostrę Stanisława najbardziej zabolał fałszywie przedstawiony w książce obraz ojca, Franciszka Grzesiuka. Stanisław Grzesiuk bard Czerniakowa “Pięć lat kacetu“ Znajomi skłonili go, aby opisał swoje barwne przeżycia, o których często im opowiadał. Z obozowych doświadczeń powstały wspomnienia “Pięć lat kacetu” (1958). Wspomnienia z obozów koncentracyjnych Dachau, Mauthausen i Gusen. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem, szczerością i bezpośredniością portretuje nazistowską machinę wyniszczania, niewolniczej pracy i śmierci. I próbuje opowiedzieć o cenie człowieczeństwa w miejscu, które z niego odzierało. W maju 1958 roku książka trafiła do księgarń i natychmiast zniknęła z półek. W bibliotekach czekało się w kolejce nawet rok. Czytelnicy pisali do autora z prośbą o interwencję. O książce dyskutowali szeroko byli więźniowie, a Grzesiukowi wytoczono proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą. Po latach tekst porównano z rękopisem i przywrócono wszystkie fragmenty usunięte przez cenzurę i wydawcę przy pierwszej publikacji. “Boso, ale w ostrogach“ Przedwojenna Warszawa okiem młodego warszawskiego cwaniaka. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem portretuje przedmieścia stolicy z ich obyczajami, tradycją i swoistym kodeksem honorowym, sięgając przy tym po słownictwo i specyficzną gwarę warszawskiej ulicy. Wydanie książki zostało wstrzymane na kilka miesięcy przez cenzurę. Jednak w lipcu 1959 roku książka trafiła do księgarń i podobnie jak „Pięć lat kacetu” natychmiast znika z półek. Czytelnicy i recenzenci apelowali do autora i wydawnictwa z prośbą o dodruki. A książka stała się na długie lata lekturą obowiązkową chłopaków z warszawskich podwórek. “Na marginesie życia“ Ostatnia część kultowej trylogii Stanisława Grzesiuka to pośmiertnie wydane wspomnienia Grzesiuka “Na marginesie życia” (1964) . Pisana pod koniec życia autora, opisują dramatyczne zmaganie autora z gruźlicą, która była rezultatem pobytów w obozach koncentracyjnych. Opowieść, bez której nie sposób zrozumieć barda warszawskiej ulicy. Przewrotny Los chciał zepchnąć go na margines życia, ale on do końca pozostał jego królem. Stanisław Grzesiuk, pisząc tę książkę, wiedział, że umiera i nie ma już czasu. Wszystkie fragmenty, które wskazywano mu do poprawy, usuwał. Miał pomysły na nowe książki miał umówione kolejne spotkania z czytelnikami. Jest to najbardziej osobistą książka Stanisława Grzesiuka. “Klawo, jadziem!“ Nieznane opowiadania i felietony barda warszawskiej ulicy. Nikt poza najbliższymi nie wiedział jednak, że pisał on także inne teksty. Zebrane po raz pierwszy w tym tomie niepublikowane opowiadania, felietony o ukochanej Warszawie i wybrane piosenki pokazują niepospolity talent i charakter króla szemranych ulic. Czyli wszystko to, co w pisarstwie Stanisława Grzesiuka najlepsze. Czytelnicy po raz pierwszy będą mogli też zajrzeć do rękopisów, niepublikowanych zdjęć i rodzinnych pamiątek. No i klawo, jadziem! Gdyby jego powieści traktować jako autobiografie, możnaby uznać, że pisarz wywodził się z dołów społecznych, wychował się na ulicy wśród lumpenproletariatu i pospolitych bandytów, od dziecka musiał ciężko pracować, ocierając się o świat przestępczy. Ten wizerunek był jednak w dużym stopniu kreacją autora “Boso, ale w ostrogach”. Nienawykli do czytania koledzy z ferajny Stanisława Grzesiuka nie znali jego powieści z osobistej lektury. Odszukani po latach przez dziennikarzy, którzy zreferowali im treść tych książek, wiele przygód przypisanych narratorowi, rozpoznali jako swoje własne. W fikcji literackiej jest to zabieg dopuszczalny i nie ma w tym nic nagannego. Rzecz w tym, żeby bohatera książek Grzesiuka czytelnik nie utożsamiał zbyt ściśle z autorem. Boso, ale … na scenie Wspomnieniowa trylogia: “Pięć lat kacetu”, “Boso, ale w ostrogach” i “Na marginesie życia” zapewniła mu sporą popularność. Chcąc urozmaicić spotkania autorskie zaczął śpiewać piosenki i wtedy właśnie narodził się Grzesiuk – warszawski bard. Występował publicznie, śpiewając uliczne ballady z Czerniakowa, Powiśla, Woli . Akompaniował sobie na bandżoli i gitarze. Rozgłos przyniosły mu nagrania radiowe i telewizyjne. Wygłaszane z charakterystycznym akcentem gawędy o życiu w przedwojennej stolicy przeplatał własnymi interpretacjami warszawskich piosenek. Ujmował słuchaczy nie tylko wykonaniem tych utworów, ale też ich autentyzmem. Miał w repertuarze takie piosenki jak: “Czarna Mańka”, “Siekiera, motyka”, “Bujaj się Fela”, “Bal na Gnojnej”, “Ballada o Felku Zdankiewiczu”, “Komu dzwonią, temu dzwonią”, “U cioci na imieninach” oraz “Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”, którą również skomponował. Wykonywał także mniej znaną “Balladę o Okrzei”, śpiewaną na warszawskiej Pradze w początkach XX wieku. Boso, ale w … radio Pierwsze zarejestrowane nagrania piosenek Grzesiuka pochodzą z 1959 roku. Wystąpił wtedy w dwóch audycjach radiowych z cyklu “Na warszawskiej fali”. Był zapraszany do telewizyjnych występów na żywo, z których zachował się program “Warszawa da się lubić” w reżyserii Konrada Swinarskiego (1960). W 1961 roku tygodnik “Stolica” w kolejnych numerach zamieścił z nim czteroodcinkowy wywiad zatytułowany “Czerniaków moja młodość”. W 1962 roku Grzesiuk wystąpił w czterech audycjach Teatru Polskiego Radia: “Apaszem Stasiek był”, “Czerniakowskie zaloty”, “Piekutoszczak, Feluś i ja”, “Bujaj się Fela”. Wziął również udział programie satyrycznym “Podwieczorek przy mikrofonie”, słuchanym wówczas przez całą Polskę. W 2004 roku powstał film dokumentalny “Grzesiuk, chłopak z ferajny” w reżyserii Mateusza Szlachtycza. Scenarzystą był dziennikarz “Gazety Stołecznej” Alex Kłoś, który w filmie pełni rolę narratora. W wędrówce śladami barda towarzyszy mu zaprzyjaźniony muzyk warszawski, Sylwester Kozera, śpiewający bandżolinista, szef Kapeli Czerniakowskiej. Przed kamerą pojawjają się zespoły grające piosenki charakterystyczne dla warszawskiego folkloru, postaci ze świata kultury, członkowie rodziny Stanisława Grzesiuka i jego znajomi. W archiwalnych nagraniach pojawia się również sam bohater. Mówią o nim: Stanisław Wielanek, muzycy rockowi Filmowego portretu dopełniają fragmenty książek Stanisława Grzesiuka czytane przez Zdzisława Wardejna, a ilustrowane animowanymi kreskówkami. “Grzesiuk, chłopak z ferajny” to opowieść o człowieku, który całą duszą – niepokorną i hardą, a przecież jakże romantyczną – kochał swe rodzinne miasto, które jest równorzędnym bohaterem tego filmu. Grób Stanisława Grzesiuka Stanisław Grzesiuk zmarł na gruźlicę w 1963 roku. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. W styczniu 1979 roku jego imieniem nazwano jedną z ulic warszawskiego Czerniakowa. Zainteresował cię nasz temat? Słuchaj także Radia Bezpieczna Podróż Stanisław Grzesiuk opowiada o sobie – Unikat Grzesiuk. Ferajna wciąż gra – film dokumentalny
Król życia" Bartosza Janiszewskiego. Pierwsza biografia Stanisława Grzesiuka przywraca mu w pewnym sensie sławę "chłopaka z ferajny", barda przestępczego Czernikowa, którą podważała jego siostra, Krystyna Zaborska w 1988 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą". W 1984 r. w Operetce Warszawskiej wystawiono musical oparty na wątkach "Boso
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)[email protected]============06 Zdjęcie Podpis (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem arcPierwsza wydana właśnie biografia Stanisława Grzesiuka przypomina postać autora, który miał też przyjaciół ze Śląska i Zagłębia. Poznał ich w KL Gusen,Co to za niedorajda życiowa. Długo się tu nie uchowa. Jak go w ciągu miesiąca nie utłuką, to będzie miał wielkie szczęście - pisał Stanisław Grzesiuk w swoich wspomnieniach „Pięć lat kacetu” o ks. Józefie Szubercie z Wodzisławia. Grzesiuk wiedział, że podstawą przeżycia w obozie jest miganie się od pracy, a ten człowiek o „gębie inteligentnej i sympatycznej” wziął się do solidnej roboty ponad siły. Zapytał ze szczerą ciekawością, kim jest i usłyszał, że księdzem. Za księżmi Grzesiuk nie przepadał, nie chcieli mu pochować ojca socjalisty. Wiedział też, że w obozie za spowiedź brali od więźniów jedzenie, ale jak się później przekonał, ks. Szubert zawsze spowiadał za darmo. To też dawało mu gorsze szanse na przeżycie. Gdyby nie pomoc Grzesiuka, warszawskiego cwaniaka i kozaka chowanego na ulicy, ks. Szubert nie opuściłby obozu żywy. Grzesiuk pisał: #„W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak łobuzowaty, niewierzący, zyskuję przyjaźń inteligenta, człowieka wielkiej wiary”.Ale nie chodziło o dzielenie się jedzeniem, tylko o to, żeby ulokować uduchowionego ks. Józefa w lepszej pracy, uchronić przed biciem i niebezpieczeństwem. Grzesiuk pisał: „Jak przy robocie robi się gorąco, biorę księdza Józefa za rękę i urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda”.Kiedy ks. Szuberta wzięli do kamieniołomów, Grzesiuk rozumiał, że w tym miejscu życie księdza zaraz się skończy. Praca jest wyniszczająca, są też dodatkowe „sporty dla Polaków”. Specjalnie więc zgłasza się na ochotnika, kapo nawet myśli, że zwariował. Grzesiukowi udaje się jednak tak ks. Józefem kierować, że mało go bili. Czasem jednak dostaje. Ksiądz dziwi się wtedy: „Mój Boże kochany i za co?”. Grze-siuk odpowiada: „Tak, pytaj się Boga, to kapo walnie cię jeszcze raz i zabije. Chodź tu za wózki, bo będzie jeszcze bił”.Pewnego dnia księdza Józefa Szuberta zwolniono do domu. Obiecuje wtedy, że o Staszku nigdy nie zapomni. Grzesiuk tylko machnął ręką, ale zaczęły nadchodzić paczki. Nie tylko od niego, ale też od różnych ludzi ze Śląska. Grzesiuk zapamiętał, że przychodziły z Wodzisławia od Gertrudy Glormes i Emilii Tatuś, od wielu osób z Rybnika i Piekar. Ks. Szubert przysyłał też pieniądze matce i siostrze Grzesiuka. Długo to trwało, bo: „Minął rok - ja żyję, dwa lata żyję, trzy żyję, cztery jeszcze żyję i w końcu po pięciu latach, 10 VII 1945 roku, zjawiłem się u niego w Katowicach”.Ks. Józef Szubert do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen trafił w 1940 roku za naukę religii po polsku. Przed wojną posługi duszpasterskie pełnił w Chorzowie, Wodzisławiu, Pawłowicach. Po wojnie został proboszczem parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Goduli. Stanisław Grzesiuk też trafił do obozu. We wrześniu 1939 r. dołączył do polskiego wojska, wrócił i działał w podziemiu. Wpadł w łapance, gestapo już go szukało z powodu czyjegoś donosu. Trafił najpierw na roboty przymusowe na wieś, tam pobił bauera, wtedy trafił do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen. Miał wtedy tylko 22 lata. Jego syn Marek Grzesiuk mówił, że ks. Szubert został wielkim przyjacielem ojca. Spotykali się z innymi więźniami zawsze 5 maja, w dniu, gdy otwarto bramę obozu na wolność. Przyjacielem Grzesiuka był także Bolesław Brandys z Sosnowca, poznany w tym samym obozie. Jego syn, urodzony po wojnie, także Bolesław, mógł odtworzyć historię swego ojca tylko z cudzych wspomnień. Stracił go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego ojciec urodził się w 1906 roku, działał w Związku Robotników Przemysłu Metalowego, miał żonę, dwoje dzieci. W czasie wojny został szefem ruchu oporu w fabryce, potem znanej jako Fakop. Kierował akcją sabotującą produkcję elementów rakiet V1 i V2. Okoliczności aresztowania Brandysa w 1944 roku przez gestapo w miejscu pracy ujawnił Stefan Matuszewski, jego podwładny i uczestnik akcji sabotażowej w fabryce. Niemcy byli zaniepokojeni złą jakością części i wprowadzili w fabryce terror. Brandysa namierzył dopiero przysłany gestapowiec, bo dotąd ten dobry fachowiec nie był podejrzewany. Na przesłuchaniach Brandys nikogo nie wydał. Syn wiedział, że w obozie ojciec przeżył piekło, gdy wrócił, ważył tylko 27 kilogramów. Przed wyzwoleniem panował w Gusen straszny głód, ludzie masowo ginęli. Przez ten obóz przeszło w sumie 335 tysięcy więźniów, jedna trzecia zmarła. Brandys przeżył dzięki Staszkowi Grzesiukowi, który zorientował się, że nowy więzień nie zna zasad, jakie pomagają tu przetrwać. Chronił go, a gdy Niemcy wrzucili kiedyś Brandysa do komórki z rozwścieczonymi psami, które go strasznie pogryzły, to Grzesiuk opatrywał go i żywił. Pamiętali o sobie do końca życia; Brandys zmarł rok po nim, w 1964 roku. Mimo przeżyć Brandys lubił psy, podczas spaceru rzucił się na pomoc pieskowi, który nagle wskoczył na jezdnię. Zginął pod syna pocieszało, że obaj przyjaciele zmarli własną śmiercią. Stanisław Grzesiuk pisał przecież: „Umierać na rozkaz nie miałem chęci”. Relacja Stanisława Grzesiuka, człowieka, który przetrwał tyle lat w niewoli, jest pod względem historycznym niezwykle cenna, ponieważ ukazuje różnice (np. organizacyjne i sanitarne) pomiędzy kolejnymi obozami, powstawanie i organizację nowego obozu, a także zmiany zachodzące w dyscyplinie i podejściu do więźniów, wraz z rozwojem Krzysztof Ogiolda Polskich obozów koncentracyjnych nie było w czasie wojny. I słusznie się na to określenie oburzamy. Powstały niestety po niej. Dla Żołnierzy Wyklętych, dla członków Armii Krajowej i dla Niemców zorganizował je aparat bezpieczeństwa. Dyskusję na ten temat ożywi z pewnością wydana właśnie przez Znak Horyzonty książka Marka Łuszczyny „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Powód jej napisania dobrze oddaje motto, cytat z Hannah Arendt: Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, trzeba uwzględnić pamięć, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości. Książka przypomina, iż między 1945 a 1950 rokiem w Polsce działało 206 obozów, w których przetrzymywano Niemców, Polaków, Ukraińców i Łemków. Bardziej niż sama liczba takich miejsc musi szokować fakt, iż wiele z nich Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zakładało, wykorzystując infrastrukturę po niemieckich obozach nazistowskich. Obóz Świętochłowice-Zgoda to dawne Eintrachthütte – filia KL Auschwitz, Lager Sosnowitz II stał się obozem Sosnowiec, Lager Lagische – obozem w Będzinie. Jeden z bardziej wstrząsających rozdziałów książki mówi o losach ludzi, których przetrzymywano po wojnie w obozie Oświęcim. Na pryczach gryzły nas te same wszy, co naszych poprzedników w Auschwitz – mówi jedna z przetrzymywanych tam kobiet zatrudniona przy demontażu fabryki IG Farben i skacząca karne „żabki” dookoła baraku. Problemem jest nie tylko tożsamość miejsc cierpienia i umierania. Marek Łuszczyna pokazuje je przez pryzmat losów konkretnych ludzi – pojedynczych więźniów i nazwanych z imienia i nazwiska funkcjonariuszy komunistycznego aparatu. Te wspomnienia nie ustępują w dosadności wstrząsającym opisom, które wyszły spod piór Borowskiego, Grzesiuka czy innych autorów literatury lagrowej. „Auschwitz to było sanatorium przy tym, co wam zgotuję” – obiecywał na powitanie przywożonym do Świętochłowic komendant Salomon Morel. I dotrzymywał słowa. Miał zwyczaj bić więźnia drewnianą pałką po głowie, dopóki nie zamieni jej w krwawą miazgę. Stosuje też zabawy grupowe. Każe się kłaść nagim ludziom jeden na drugim, aż stos sięgnie wysoko. Ponieważ chce mieć pewność, że ci na dole nie przeżyją, wdrapuje się na górę i na plecach ofiar tańczy kalinkę. Nawet w „bezpieczeństwie” ma pseudonim Wariat. Toczy się dyskusja, czy powojenne obozy można nazwać polskimi obozami zagłady na pewno nie... Nie tylko okrucieństwo czyni takie miejsca odosobnienia podobnymi do obozów koncentracyjnych znanych w czasie wojny. Także głód. „Co dostawaliśmy? - wyznaje jedna z więźniarek. – Prawie nic nie było przewidziane dla hitlerowskich kurew. Zresztą nawet załoga miała ciężko. Kradła i kombinowała po wsiach”. O kawałek chleba łatwiej było tym, którzy nadawali się do pracy w Hucie Świętochłowice. Zwykle znalazł się porządny człowiek, co z domu przyniósł podwójną porcję kromek. Jedną dla siebie, drugą dla więźnia pracującego obok. Zostawiony przez zapomnienie napis nad bramą wejściową: „Arbeit macht frei” nabrał więc po wojnie nowego znaczenia. Ale przytłaczająca większość więźniów tego obozu była zbyt głodna i zbyt słaba lub chora (tyfus), by pracować. Wolność – nawet ta polegająca na oszukaniu głodu – nie była dla obozy koncentracyjne, zwłaszcza na Śląsku, były też obozami pracy. Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego zgłosił zapotrzebowanie na 60 tysięcy robotników przymusowych. Bydlęce wagony przywożą – przede wszystkim Niemców z obozów w Potulicach, w Bydgoszczy, Lesznie, Radomiu, Puławach i wielu innych miejscach. Górnikami na zawołanie musieli się stać nauczyciele, urzędnicy, lekarze rolnicy itd. Do grudnia 1945 roku udało się zebrać 40 tysięcy ludzi, w tym dwa tysiące kobiet, wszystkich skierowano do pracy pod ziemią. Kopalnia za każdego wykwalifikowanego górnika płaciła Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego 16 zł za każdy dzień pracy, za przyuczonego nauczyciela lub skrzypka 8 zł. Trudno nie dostrzec analogii z systemem nazistowskim, w którym haracz za niewolników pobierało od przemysłowców SS. Marek Łuszczyna zauważa, że tylko na terenie polskiego przedwojennego Śląska powstało 76 obozów podległych CZPW. Każdy dla około 400 więźniów. Tworzono je na bazie poesesmańskich budynków niemal przy każdej kopalni. W dyskusjach o komunistycznych powojennych obozach pojawia się często argument, że krzywdy dotykały w nich przede wszystkim Niemców, ponoszących kolektywną winę za dojście Hitlera do władzy i za wybuch wojny. To słaba argumentacja. Po pierwsze – wbrew stereotypowi – nie wszyscy Niemcy głosowali na NSDAP. Na Górnym Śląsku tę partię jesienią 1932 poparło niewiele ponad 26 proc. wyborców (gorszy wynik naziści uzyskali tylko w Badenii-Wirtembergii). Ale niezależnie od tego odpowiedzialność zbiorowa nie jest, mówiąc delikatnie, szczytem etyki, a jedna zbrodnia nie powinna przesłaniać innej. W książce cytowane jest zdanie Jana Józefa Lipskiego, iż rozliczanie większej winy niemieckiej nie unieważnia mniejszej winy polskiej. A gdyby kogoś współzałożyciel KOR nie przekonał, powinien pamiętać, że w obozach na Śląsku zamykano działaczy NSDAP obok zwykłych ludzi, wśród tych drugich wcale nie brakowało Polaków, także powstańców śląskich czy działaczy Związku Polaków w Niemczech. Zresztą obozy powojenne nie były przeznaczone tylko dla Niemców. Marek Łuszczyna opowiada historię Rozalii Taraszkiewicz, którą jako trzynastolatkę przywieziono – skutą z tyłu – do obozu pracy przymusowej w Krzesimowie koło Lublina. Całą jej winą było to, że jej brat był żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Siostrze „największego bandyty w okolicy” przydzielono miejsce w oborze bez okien zastawionej trzypiętrowymi pryczami. – W oborach było pełno więźniów, były właścicielki zakładów meblowych, prokuratorki, sędziny, właścicielka kina „Wenus” w Lublinie, bardzo ładna, w ciąży – wspomina. - W obozie rządził Wiercioch, pseudonim Bestia. Niezależny, prawdziwy oberkapo, nie starali się na niego wpływać kolejni komendanci (…). On lubił ludzi rozgniatać drewniakami, które zawsze miał na nogach. Skąd pochodził, nie wiem, ale więźniów katował, bali się go okropnie, nosił polski mundur, ale ten w ogóle do niego nie pasował,powinien raczej nosić mundur SS. Choć wiele takich emocjonalnych opisów i wspomnień pokazuje analogie między wojennymi i powojennymi obozami pracy, nie zamykają one dyskusji o tym, czy można je nazywać polskimi obozami koncentracyjnymi. I autor książki tych dyskusji nie unika. – Spójrzmy na fakty, jak zorganizowano te miejsca odosobnienia – mówi profesor Bogusław Kopka, historyk, pracownik naukowy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. – Na określonym terenie izolowano na czas nieokreślony, bez wyroku ludność cywilną, w tym starców, dzieci, kobiety, a więc ludzi niezdolnych do pracy. Te fakty odpowiadają definicji „obozów koncentracyjnych”, tyle że dla polskich historyków sformułowanie to na tyle jest zrośnięte z niemieckim systemem nazistowskiej zagłady, że musi wzbudzać naturalny opór, i ja go rozumiem. Bo też powojenne obozy polskie istotnie nie były – jak wiele obozów koncentracyjnych niemieckich – obozami zagłady. W Siemianowicach, Potulicach czy Łambinowicach nie było komór gazowych ani krematoriów. Metodą przemysłową zabijano ludzi w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie i wielu innych miejscach. Pozostaje jeszcze jeden ważny punkt sporny. Część historyków jest zdania, że obozy powojenne stworzyły komunistyczne władze, które nie reprezentowały suwerennego narodu polskiego. Niemcy powierzyli władzę NSDAP w wyborach, komunizm przyniosła na bagnetach Armia Czerwona. Polaków nikt o zdanie nie pytał, a jak już to zrobiono, wynik wyborów został sfałszowany. – Bardzo wygodna, usprawiedliwiająca teoria – mówi na kartach książki Kazimierz Kutz. – Czyli jak nazywać tych, którzy te obozy założyli i nadzorowali? I co się z nimi później stało? Odlecieli na inną planetę? Czy polskimi obywatelami stali się w momencie zamknięcia ostatniego, hańbiącego naszą narodowość obozu? - pyta reżyser. To retoryczne pytanie z pewnością sporu o istnienie polskich obozów koncentracyjnych nie kończy. Raczej dyskusję otwiera.

Na obóz należy wziąć krem z dużym filtrem UV oraz okularach przeciwsłonecznych. Co do obuwia – na pewno należy zabrać buty z miękką, najlepiej jasną podeszwą oraz kalosze na deszczową pogodę. Ważne, aby buty były „zabudowane” – na pokładzie jest dużo drobnego (i mniej drobnego ;-)) osprzętu, o który nietrudno

Choć od śmierci słynnego warszawskiego barda minęło 45 lat, nadal fascynuje swoją sztuką i osobowością. Alex Kłoś dotarł do wielu bliskich mu osób, które wspominają go jako człowieka niepokornego, kochającego życie. Na pytanie, czy był dzieckiem ulicy, siostra Grzesiuka Krystyna Zaborska wyjaśnia:– W żadnym wypadku. Mama nie pracowała, chodziła z nami na spacery. W dzieciństwie był chyba najbardziej z nas wszystkich kochany. Pierwszym instrumentem, na którym grał, była mandolina, ale piosenki, które śpiewał jako 13-latek, nie były akcent i intonacja głosu nie były dziedzictwem pokoleń, bo rodzice Grzesiuka nie pochodzili z Warszawy.– Nie przestrzegał żadnych zasad muzycznych – uważa Stanisław Wielanek. – Frazę naginał, jak mu było wygodnie. Muzycy nie bardzo chcieli z nim grać. Za to dziewczyny, z którymi – jak ocenia siostra – szło mu świetnie, zachowały o nim ciepłe wspomnienia. – Jak ktoś chciał na mnie krzywym okiem spojrzeć, zawsze stał z boku i był moim obrońcą – mówi jedna z nich. Epizody z czasu pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau wspomina mężczyzna wdzięczny za pomoc w uratowaniu brata. – Czuwał całą noc, żeby nie poszedł na druty – przypomina. Po zakończeniu wojny Grzesiuk garściami czerpał z życia. Nagle się okazało, że ma gruźlicę. – Pił wódkę, bo powiedział, że woli żyć krócej, ale intensywnie – pamięta siostra. – W trakcie operacji opowiadał dowcipy – dodaje operująca go w Otwocku lekarka. – Był uroczym pacjentem, choć bardzo syn Marek Grzesiuk miał niespełna 13 lat, gdy ojciec zmarł. Pamięta głównie jego nieobecność, ale do dziś przechowuje rękopisy trzech książek: „Pięć lat kacetu”, „Boso, ale w ostrogach” i „Na marginesie życia”. Do opowieści o Grzesiuku dorzucają wspomnienia muzycy różnych pokoleń, wśród nich Muniek Staszczyk. urok wspomnień ★★★ OPUS: numerowany zbiór utworów muz. ★★★ PLON: żniwo, zbiór ★★★ TEKA: zbiór cyklu grafika ★★★ TEST: pisemny zbiór pytań dla kursantów ★★★ KACET: obóz ze wspomnień Grzesiuka ★★★ KAREN: Blixen-Finecke, autorka wspomnień "Pożegnanie z Afryką" ★★★★ mariola1958: SKARB Home Książki Literatura piękna Z otchłani Jest to opowieść o kobietach w Birkenau. Zofia Kossak pisała z punktu widzenia katoliczki. "Na wolności nikt nie wyobraża sobie, że można dojść do takiego stopnia wychudzenia. Kości biodrowe sterczały, podobne skrzyżowanym i do góry odwróconym łopatom, kręgosłup zdawał się leżeć na zewnątrz ciała jak sękaty drąg, zeschłe kłącze dzikiego irysu. Zapadły brzuch był niemal przyschnięty do krzyża, pod obojczykami skóra prześwitywała niby błona nietoperza, uda widziały się szczuplejsze od łydek (bo łydki mają dwa piszczele, udo jeden), kolana sterczały niby potworne huby na drzewie, twarz o zapadłych policzkach, zaostrzonym trupio nosie i wysuniętych na przód zębach, głowa osadzona na szyi cienkiej jak u ptaka... Takie szkielety, żywe modele anatomiczne, chodziły, pajęczymi, okropnymi, podobnymi do szponów dłońmi kostuchy chwytały się krawędzi prycz, by nie upaść" Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,2 / 10 128 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Bądź pierwszy Dodaj cytat z książki Z otchłani Dodaj cytat Powiązane treści . 367 379 490 455 415 188 28 310

obóz ze wspomnień grzesiuka